środa, 20 lutego 2013

Ekran z widokiem na konający świat.

Zmarli, jeśli nie zostaną oddzieleni
od żywych, czynią ich szalonymi.

Pogląd wielu ludów afrykańskich

Takim mottem zaczyna się tytułowy poemat Jacka Dehnela Ekran Kontrolny. Podzielony na dwanaście części, najdłuższy wiersz w książce jest niezwykle intrygujący. Poeta w wyniku konfrontacji z wieczornymi wiadomościami przeżywa szereg stanów emocjonalnych, wśród których dominuje lament.

„Nie masz słów na tę boleść."
Znamy to wszyscy, gdy zmęczeni dniem codziennym staramy się uciec w bezmyślną gonitwę obrazów emitowanych w telewizji. Znam i takich, dla których czynność ta stanowi rytuał i żyć bez niej nie mogą! Zmysły niedopieszczone solidnie w ciągu dnia szukają wrażeń wśród - jak twierdzi poeta - prawdy ukrytej w wieczornych programach. Prawda ta jednak jest prawdą bolesną, a przy tym nazbyt odległą, by wzbudzić należytą reakcję emocjonalną. Lament to wszystko, co oferuje. Nie głośny, zawodzący lament, lecz taki, który wkrada się cichcem i nie opuszcza swojego nosiciela jeszcze długo po zakończeniu emisji programu.

Korowód osmolonych i oprószonych pyłem, zdeformowanych ciał. Tu jakaś stopa, tam jakaś głowa. I oczy wlepione w ekran. Nie wydają sądów, nie szukają sprawiedliwości, bacznie obserwują jedyne łzy, jakie płyną po rozstrzelanych rebeliantach. Łzy osieroconego dziecka, bo widz- nawet będący poetą!- niezdolny jest do głębokiego, szczerego współczucia wobec niewiarygodnego, choć najprawdziwszego cierpienia, które pomimo wielkiego dystansu zasiewa ziarno boleści, wysyłane wiązką światła do domów na całym świecie.

Potem zjawia się ekran kontrolny. Pozornie podobny czaszce. Jakże mógłby przypominać coś innego, skoro poprzedzają go wiadomości o wszechobecnym cierpieniu, zakłamaniu i mordowaniu? Jad sączący się godzinami przez wizję i fonię nie pozostawia wiele miejsca dla radosnych i słodkich myśli, tak jak kwiat nie rozkwitnie w zapieczętowanym grobowcu.

Śmierć to mus
Każdy, kto żyje przed nią się nie uchowa. Dlaczego jest tak, że wydaje nam się, póki żyjemy, że nas to zagadnienie nie dotyczy? Omijamy je szerokim łukiem; traktujemy z niechęcią tych, co o niej mówią otwarcie, a przecież wszyscy w jej obliczu jesteśmy równi. Dlaczego więc powoduje tyle cierpienia? Bo kochamy życie? Bo nie chcemy pogodzić się z nietrwałością? Mój dom, moja rodzina, moje oszczędności, dyplomy, zaszczyty... ja sam? Mam uwierzyć, że wszystko to na nic?! Cóż... nie jest tak, że to na nic, bo to wszystko ma ogromne znaczenie! Póki żyjemy. Jednakże nawet Cesarstwo Rzymskie przeminęło, dlatego nie należy zbyt przywiązywać się do życia. Jest jak sen. W jednej chwili wszystko może się zmienić. W jednej chwili wszystko może się skończyć.

Dlaczego więc umartwiać żywych losem zmarłych? Dlaczego zamiast nieść wesołą nowinę i dobre słowo, media serwują w kółko to samo: głód, AIDS, recesja, morderstwa, głód, AIDS, recesja, morderstwa? To mi przypomina pierwszy utwór na płycie 10.000 Days mojego ulubionego zespołu Tool: Vicarious.

„Wszyscy żywimy się tragedią. Jest jak krew dla wampira
Zastępczo ja żyję, kiedy cały świat umiera
Dużo lepiej Ty niż ja."
Chciałem udać się do Dolnośląskiego Centrum Filmowego, by obejrzeć - nieskonkretyzowany na tym etapie - film na dużym ekranie. Otworzyłem stronę internetową DCF i wszedłem w zakładkę Repertuar. Większość filmów osadzona jest na początku XX w., jak nie w czasie wojny, to rewolucji. Baczyński, Syberiada polska, Warszawa 1935, Żyła sobie baba, Cielec (ze szczególną uwagą!), Próba wierności... Zarówno małe, jak i duże ekrany kultywują zmarłych. Szaleństwo i obłęd wchłaniane wraz z wieczornymi przekąskami i popcornem.


Boże, uratuj moją duszę od zmarłych.
Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Pozwól wszystkim istotom czującym dostąpić Królestwa Niebieskiego tu, na tym padole łez, nękanym przez cienie epok minionych. Naucz nas szacunku dla ulotności i czerpania siły z nietrwałości. Wszak wszystko, co po nas pozostanie to trochę wspomnień i znoszona para butów.

Maciej Michalski

poniedziałek, 18 lutego 2013

Życie i śmierć według Kwiatkowskiego

Odarte ze wszelkiego majestatu, boskości, powagi, jakiegokolwiek wyższego znaczenia. Tak przyziemne i nudne, jak tylko się da. Co? Życie i śmierć. Tak krótko można opisać "Radości" - czwarty tomik wierszy Grzegorza Kwiatkowskiego.
Tomik zawiera 22 wiersze zderzające nas bezpośrednio ze śmiercią we wszelakiej postaci. Według ojca śmierć okazuje się zbawieniem dla jego czternastoletniego dziecka z zespołem Downa, zaś dla Sylvie Umubyeyi, jest tylko częścią pejzażu, tak samo dla niej obojętną "jak drzewa czy cała reszta".
Autor wielokrotnie porównuje do siebie śmierć ludzką i zwierzęcą ("ale zdechłej ryby nie wyciągnąłbym z wody / i tak samo nie wyciągnąłem z niej tych ludzi") sprowadzając ją do pozbawionego patosu, chwały i różnic w swoim zakresie aktu. Dla bohaterów świnie czy zające nie różnią się niczym od ludzi ("i powiedział: przecież zające też robią doły / to dlaczego my mamy być gorsze od zajęcy?"). Truchło jest tylko truchłem, nieważne, do kogo ciało należało za życia.
W "Dekrecie" Kwiatkowski rzuca inne światło na śmierć. Ukazuje państwo pozbawione śmierci, pozbawione hospicjów, szpitali i strachu. Świat bez ludzi zmęczonych i smutnych - "na pobliskim murze / ktoś napisał: / niegroźne zachody słońca". Jednak wnioski, jakie wyciągamy nie mają w sobie nic z utopii. To, co nie może umrzeć, nie może żyć, zatem brak śmierci równy jest brakowi życia. Brak śmierci odbiera nam sporą część naszego człowieczeństwa.  Wiersz zostawia nas z drobnym niesmakiem, zaciera granice pojmowania tego co złe, z tym, co dobre.
Ten dylemat powraca do nas co chwilę przez cały tomik. Dobro czy zło? Moralność czy brak moralności?  "jak możesz wierzyć w dobro i zło / skoro ryby zjadają własne potomstwo?". Na to pytanie spotkana przez nas dziewczyna w wierszu "Bezpieczna" odpowiada "mogę". Tłumaczy to opowiadając nam dwie historie. W pierwszej pojawia się jej ojciec, który trafił do więzienia za molestowanie córki, dzięki czemu dostała ona wysokie odszkodowanie, które wydała w dwa tygodnie przeznaczając pieniądze na narkotyki i jedzenie. W drugiej historii nawiązuje do klienta wychodzącego z burdelu w którym pracuje. Zostaje on zapytany przez pracownice Czerwonego Krzyża, czemu tam chodzi, skoro wie, że kobiety są tam poniżane i bite. Mężczyzna odpowiada "ja muszę / inaczej nie mogę / dzięki wizytom mogę brać na kolana / dwunastoletnią córkę / i wiem że nic jej nie zrobię / że jest ze mną bezpieczna".
Cały tomik przez swoją minimalistyczną formę z jednej strony przekazuje nam wszystko to, o co chodziło autorowi, z drugiej strony zaś w dalszym ciągu posiada nadmiar treści, który odbiera się dość monotonnie. Grzegorz Kwiatkowski z pewnością jest interesującym autorem, aczkolwiek sam tomik warty zapamiętania będzie tylko wyrywkowo. W całości jest bardzo sprzeczny. Z jednej strony bardzo zwarty, a z drugiej wręcz rozmyty w swojej treści. Z całą pewnością jest godzien polecenia, choć jego styl i podejście do świata może nie być przystępne dla wszystkich.

Paulina Malowaniec 

Rozmowa

Jadąc autobusem spoglądałam za okno, moje myśli krążyły wokół jak stado ptaków ulatujących w różne strony świata. Autobus podjechał na przystanek, na którym stało kilku ludzi. Jednym z wsiadających był specyficzny mężczyzna. Nie mogłam określić jego wieku. Ubrany był jak większość starszych osób, ale spojrzenie miał młodzieńcze i aż biły z niego ciekawość i energia. Ten nienadający się do zaszufladkowania mężczyzna usiadł obok mnie i niespodziewanie zaczął rozmowę:

Znajomy Nieznajomy: Mam marzenie…

Zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się takich wynurzeń. A może był to początek podrywu? Niepewna, co powiedzieć dość obojętnym tonem stwierdziłam.

Ja: Każdy je ma, ten siedzący za nami kierowca, tamta starsza pani. Każdy. – wzruszyłam ramionami. 

A ten oto człowiek zamiast przerwać tą dziwną rozmowę kontynuował : 

ZN: Tak, ale ja śnię za wszystkich. 
J: Jak to? 
ZN: Tak to! Ja produkuję marzenia .
J: Przecież każdy ma własne oryginalne. 
ZN: Tak, ale… ja jestem… tym… 
J: Kim? 
ZN: Tym, o którym marzą! 
J: Nie, nie, niemożliwe.
ZN: Ależ tak. 
J: Przecież niektórzy śnią o ideale… 
ZN: To ja. 
J: Inni o bogactwie. 
ZN: To też ja. 
J: Jeszcze inni o wolności, szczęściu… 
ZN: O to tym bardziej ja. 
J: Ale, ale…

Ta rozmowa była coraz dziwniejsza. 

ZN: Co? 
J: To o czym ja marzę? 
ZN: Ty marzysz o tym żeby marzyć publicznia, choć się to tego nie przyznajesz, jakby marzenie to było coś obraźliwego, wstydliwego nawet niegodnego. Ale nie martw się - nieznajomy poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu - teraz przyznawanie się do marzeń jest oznaką słabości. Nikt teraz nie mówi o swoich spełnionych snach, rojeniach. Dlatego siedzę w autobusach i tramwajach, na przystankach. Słucham ludzi, próbuję zobaczyć świat ich oczami. Ty też powinnaś spróbować. 
J: Jaaa… - naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć. Nagle zaświtała mi w głowie pewna kwestia. - Jak masz na imię? 
ZN: Nie mam imienia. 
J: Każdy je ma. 
ZN: Ja mam ich wiele. W każdym wieku, mieście, dla każdego człowieka nazywam się inaczej. Dla jednych jestem Szczęściem, dla drugich ulotną Siecią Snów, albo raczej jej Tkaczem. Inni biorą mnie za już spełnione marzenie.

Nagle mój rozmówca wstał, byłam zaskoczona, przecież miałam jeszcze tyle pytań, a on po prostu wysiadł nawet się nie żegnając. Wyglądnęłam za okno, żęby zobaczyć gdzie poszedł, ale nagle obudziłam się w autobusie, a koło mnie siedziała starsza pani z miłym uśmiechem na ustach:

- Wyspałaś się kotku? 
- Tak - odpowiedziałam - przepraszam.

Wysiadłam z autobusu na najbliższym przystanku i rozmyślałam. Co znaczył ten przedziwny sen? Kim jest Tkacz snów? Wiedziałam, że wrócę do tych rozmyślań ,ale na razie musiałam iść na zajęcia z angielskiego, odłożyłam więc te dziwne myśli na kolejne sny, w końcu wtedy najlepiej się myśli.

Klaudia Sudoł

Jak to było na spotkaniu z panem Dehnelem i profesorem Zawadą.

Jakie masz plany na Walentynki? Takie pytania słyszałam przed 14 lutego. Chcecie wiedzieć, po co? – odpowiadałam. Uparcie jak przysłowiowy osioł lub koza, powtarzałam „Idę na Dehnela”, „Mam spotkanie literackie z Dehnelem” itp.

Dzień wcześniej dostałam do zrecenzowania tomik Iwaszkiewicza, który przygotował Dehnel i zdążyłam go przejrzeć. Na szczęście. Dzięki temu mogłam oddzielić swoje zdanie od tego, co tłumaczył gość na spotkaniu. Oczywiście z chęcią słuchałam tego, co nam przekazywał, zamaszyście rysując różę, mechaniczną bestię, trytonów i robotników. W większości aspektów moja interpretacja była swoistą antytezą tego, co mówił pan Dehnel. Może moje odczucia i teorie, co do tekstu „Na wydobycie pancernika Gneisenau ” są tylko i wyłącznie intuicyjne, niepodparte znajomością biografii Iwaszkiewicza, ale są moje, a jak to się mówi de gustibus non disputandum est”.

Wróćmy do samej postaci naszego gościa i do samego przebiegu spotkania. Otóż najpierw pan Dehnel. Ubrany w wielką muchę i rzucającą się w oczy kamizelkę, ( ta mucha chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci,) tłumaczył drugie a nawet trzecie dno wspomnianego wiersza, a potem dwaj znawcy Iwaszkiewicza zaczęli o nim gawędzić ( mam tu na myśli oczywiście profesora Zawadę, który był obecny na spotkaniu oraz pana Dehnela). My, jak zaczarowana publiczność, nie odezwaliśmy się nawet słówkiem, no prawie. Kiedy minęła tak mniej więcej godzina spotkania profesor zapytał czy ktoś z publiczności ma jakieś pytania. Przykro mi to stwierdzić, jednak nie padły żadne sensowne, bo na każde z tych pytań (a nie padło ich wiele) można było znaleźć odpowiedzi we wcześniejszych wypowiedziach, czy to pana Dehnela, czy profesora Zawady.

Odebrałam to spotkanie, jak przedstawienie w teatrze. Dwóch ludzi siedzi i rozmawia o Iwaszkiewiczu, a reszta obecnych słucha, chłonie wiedzę, czasem zareaguję śmiechem bądź coś wykrzyknie z niedowierzania.

Klaudia Sudoł

niedziela, 17 lutego 2013

„Być sobie, czy inaczej być siebie”

„Być sobie, czy inaczej być siebie” to słowa Bogusława Kierca, które padły na czwartkowym spotkaniu w siedzibie Biura Literackiego po ponad dwumiesięcznej przerwie w ciągu trwania pogotowia literackiego. To spotkanie od samego początku zapowiadało się na inne niż wszystkie. I nie tylko dlatego, że autor dwa dni wcześniej obchodził 70 urodziny. Jeszcze nie było tam tylu ludzi! Oprócz stałych bywalców tj. uczestników „Szkoły z Poezją”, pragnących zdobyć punkty na rzecz swoich liceów, było tam pełno starszych ludzi. Wszystkie możliwe miejsca siedzące zostały zajęte. I tu nasuwa się pewien wniosek: Musi to być wielki pisarz, skoro tak wiele osób przyszło na spotkanie z nim, ale z drugiej strony prym wiodą osoby starsze, a więc czy literatura autora nadaje się również dla młodych ludzi, nierzadko buntowników i idealistów? Odpowiedź na to pytanie miała się za chwile odkryć na moich oczach. Oczywiście osoby te mogły także przyjść w celu dostania kawałka tortu, który był naprawdę wyśmienity.

Bogusław Kierc okazał się niezwykłą osobowością, miał potężne doświadczenie życiowe, oraz ogromne poczucie własnej wartości, jak sam twierdził „nie chcę być o żadną sekundę młodszy”. I gdy mówił do audytorium, cały czas stał, widać było że pełen jest wigoru i pasji. Mój dziadek zwykł zawsze mawiać, że należy do młodzieży … przedwojennej. I widać było, że dzisiejszy gość Biura Literackiego również jest młody duchem.

„Nie mam zamiaru być dojrzałym”, jak dziwnie te słowa powinny zabrzmieć w ustach emeryta, ale obraz siebie, jaki stworzył autor był całkowicie zgodny z tym, co mówił. Ujmowała w nim jego prawdziwość. I mimo, iż jak sam stwierdził, „niewyraźność jest moją domeną”, to mnie ukazał się zupełnie wyraźnie, choć może jest to tylko ulotne wrażenie. W wierszach zawarł wiele ze swojej biografii. W najnowszym tomiku „Manatki”, którego premiera odbyła się tego wieczoru, znajdowało się bardzo wiele z ostatnich przeżyć artysty, choćby z podróży do Meksyku, o której mówił, że było to „Inne bycie wśród, ludzi żywych i umarłych”, gdzie „3000 lat nie miało żadnego znaczenia”. Wiele lat spędzonych na pisaniu i tworzeniu uczyniły z niego profesjonalistę w dziedzinie literatury, a jak sam siebie zapytał, „Kto ja jestem?”, to odpowiedział na to, że jest i uważa siebie, za dobrego czytelnika.

Najbardziej ujęło mnie jednak to, gdy stwierdził, że stara, się „przydawać”. Sądzę, że właśnie tą swoją radością z życia, najlepiej „przydaje się” światu. Teraz, gdy sięgam po tomik poezji Bolesława Kierca, otwieram i czytam dedykację, dopisek „promiennie” nieustannie wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Myślę, że Bogusław Kierc może być wzorem tego, jak godnie i dobrze przeżywać swoje życie, z jaką energią i radością, nie żałując niczego co się stworzyło, bądź przeżyło. Jego duch młodości sprawia, że nie jest tylko poetą starszego pokolenia, ale i młodzi, wkraczający w życie mogą odnaleźć tu coś dla siebie. Tę radość i doświadczenie można odnaleźć w jego literaturze, którą uraczył osoby przybyłe na spotkanie, co w połączeniu z serwowanym ciastem z okazji urodzin aktora, z pewnością zapadło wielu osobom głęboko w pamięć, gdyż był to wieczór pełen pozytywnych bodźców. I dla ducha. I dla ciała.

Po spotkaniu, można by się zastanowić, co znaczy „Ja” - jest to wszak najczęściej wymawiane przez nas słowo. Bogusław Kierc już odpowiedział na to pytanie i może stąd pochodzi ta Jego słynna radość? Może i nam przyda się taka refleksja?

Dominik Kossak

Mam dla Pani recenzję naprawdę niesamowitej książki.

Åke Edwardson a właściwie Karl Åke Peter Edvardsson jest szwedzki twórcą powieści kryminalnych, wcześniej był wykładowcą na Uniwersytecie w Göteborgu, mieście gdzie dzieje się akcja utworów z udziałem Erika Wintera. "Taniec z aniołem" to pierwszy tom Czarnej Serii skandynawskiego autora. Książka została wyróżniona nagrodą Szwedzkiej Akademii Kryminału jako najlepsza powieść kryminalna 1997 roku.

Młody chłopak, Szwed, przyjeżdża do Londynu. Wkrótce zostaje znaleziony martwy w swoim pokoju hotelowym. Niedługo potem w akademiku w Göteborgu policjanci znajdują drugą ofiarę – tym razem jest to młody angielski turysta. Dwa makabryczne morderstwa, popełnione w dwóch, jakże odległych od siebie miastach. Służby bezpieczeństwa, zarówno w Londynie, jak i w Göteborgu, współpracują, aby rozwiązać zagadkę. Oba przestępstwa łączy niezwykła brutalność i ślady nagrywania ich na taśmę wideo. W obydwu krwawe dowody każą przypuszczać, że w odbył się tam makabryczny taniec. Przypadek? Aby dokładniej zbadać sprawę szwedzki detektyw, Erik Winter, jedzie do Londynu, by spotkać się z komisarzem Stevenem McDonaldem. Kolejne elementy tej, mrożącej krew w żyłach, układanki napawają ich przerażeniem, a prawda zdaje się być poza zasięgiem ich pojmowania.

„Taniec z aniołem” to kolejny skandynawski kryminał, który może być godnym przedstawicielem swojego gatunku. Mimo iż początek jest nieco trudny (zwłaszcza dla kogoś, kto nie jest ogromnym fanem tego gatunku) później akcja nabiera tempa. Można nawet przyłapać się na efekcie “jeszcze tylko jedna strona”. Mocną stroną książki jest też wyobcowanie, niepokój oraz długo skrywane urazy. Bohaterowie tego kryminału zaserwują nam sporo wartościowych spostrzeżeń na te tematy. Także główny bohater niepozbawiony jest wad i ciemnej przeszłości.

Książka napisana jest w świetnym stylu. Wszystkie elementy układanki są na miejscu - psychopatyczny morderca, który zabija według ustalonego schematu, najlepszy policjant, który oprócz pogoni za przestępcą, toczy walki z samym sobą - niby dostajemy, wielokrotnie już powtórzoną, fabułę, jednak, mimo wszystko, przykuwającą uwagę.

Alena Loreth

Jacek Dehnel - zdjęcia

 


Monika Pietraszewska

sobota, 16 lutego 2013

Pedro Salina - "Głos Tobie poświęcony"

Pedro Salinas to hiszpański poeta i tłumacz, uznawany za głównego reprezentanta Pokolenia 27. Autor utworów o tematyce miłosnej. Poeta urodził się 27 listopada 1832 roku w Madrycie. W czasie swojego życia pracował na uniwersytetach w Hiszpanii, Francji i Stanach Zjednoczonych. Przede wszystkim znany z „Trylogii miłosnej”, jest również autorem sztuk teatralnych licznych recenzji i tłumaczeń, zarówno prozy( m.in. Marcela Prousta), jak i poezji. Zmarł 4 grudnia 1951 roku w Bostonie. Poniższy wiersz jest autorskim tłumaczeniem jednego z jego najsłynniejszych utworów- ”La voz a Ti debida” z tomików składających się na wspomnianą już „Trylogie miłosną”.

Głos Tobie poświęcony

Jeśli zadzwonisz, jeśli.
Wszystko wyrzucę,
Ceny, albumy
Niebieskie mapy oceanów
Dnie i noce
Stare wiadomości
I miłość.

Ty! Która nie jesteś
Moja miłością
Czekam twojego głosu:
Poniżej lunet
Przez gwiazdy, lustra
Przez tunele
Poprzez lata przestępne
Może dolecieć.
Nie wiem skąd.
Ale cudem. Na pewno.
Bo jeśli zawołasz,
Jeżeli zawołasz
To cudem się to stanie
Nieznanym
Niewidzianym
Nigdy przez usta, które Cię całują
Nigdy
Przez głos, który mówi „Nie odchodź”


Tłumaczenie: Klaudia Sudoł

piątek, 15 lutego 2013

Dehnel - To nie jest recenzja

14.02.2013

Nieodłącznym elementem klasy drugiej liceum jest diagnoza z języka polskiego. Jak każdy, nie byłam z tego faktu zadowolona. Znowu- myślałam- każą mi udowadniać, że coś umiem, że czytam i, że coś w głowie z lekcji zostało. Jednak pisząc wypracowanie o wartościach zaczęłam się zastanawiać nad tą istotną częścią mojego życia HIPOKRYZJA! Mówię o wartościach, chociaż dopiero tworzę swój własny system. Takie myśli, a tu do rąk dostałam tomik J. Iwaszkiewicza "Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę"- wiersze wybrane przez Jacka Dehnela. Już sam tytuł mnie zaskoczył. Skojarzył mi się z powiedzonkiem mojego taty "Dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe." Czy tylko dzieci? Może każdy z nas potrzebuje chwili brudu, wolności. Można powiedzieć, że dobre maniery są pętami, które nosimy, by nie wyróżniać się z tłumu.


Zostawiając okładkę na "pastwę okrętu" wchodzi się do tego wyboru, jak do sklepu. Każdy znajdzie coś dla siebie. Każdy coś sobie wybierze i zinterpretuje na własny sposób. Dając mi ten tomik, moja polonistka powiedziała "Szkoda, że nie jesteś w trzeciej klasy, byłoby ci łatwiej." Ale ja nie chcę, żeby było łatwiej! Mniej ciekawie. Zresztą każde wyzwanie staje się doświadczeniem, które rozwija nasz system wartości. Ja takie wyzwania znalazłam w tym tomiku. Malutkie arcydzieła, słowne igraszki zawierające przesłanie na całe życie. Wierszyki, które czyta się z nieudawaną przyjemnością. Przezabawne pointy, trafiające głębiej niż niejeden poradnik psychologiczny. Takie właśnie są " Ogrodniczki" czy "Bilety tramwajowe." Cudne, krótkie i przyjemne. 


15.02.2013 


Zawada: "Najważniejsze jest to, co widzi w tych tekstach nowy czytelnik, młode pokolenie, które nie zna i nie chce znać biografii Iwaszkiewicza"


Tekst, który napisałam przed spotkaniem, teraz prawie zupełnie nie ma sensu. Gdy już znam biografię poety, wszystko wydaje się płytkie i snobistyczne. Dlatego też chciałabym w tym tekście popolemizować z interpretacją "Na wydobycie pancernika Gneisenau" autorstwa znawców biografii i twórczości Iwaszkiewicza. Chciałabym również ustosunkować się jakoś do słów profesora Zawady przytoczonych na początku. Oficjalna interpretacja utworu jest skomplikowana i wykazuje wszystkie możliwe sprzeczności, ale ogólnie opiera się na charakterystyce Iwaszkiewicza, że był snobem nieznającym się na technice i w ogóle się tym nieinteresującym. Człowiekiem socrealizmu niemogącym sobie poradzić ze sztywnymi schematami sztuki. 

Jednak dla osoby nieznającej biografii Iwaszkiewicza, niemającej o nim pojęcia ten wiersz nabiera zupełnie innego znaczenia. Wyraża czystą tęsknotę za dawnymi czasami, za twórczością kreatywną i natchnioną, za byciem poetą dla samego tworzenia, a nie dla podlizywania się władzy państwowej. Podmiot liryczny czuje się na tyle zmęczony rzeczywistością, że trud, z jakim pracują ludzie przy wydobyciu pancernika porównuje ze swoim znojem twórczym, jego wysiłkiem dostosowania swojego talentu do wymogów świata. Utwór jest zderzeniem dwóch światów- tego mitycznego i tego podmiotowi lirycznemu współczesnego. Porównuje się te dwa światy dostrzegając przede wszystkim zalety świata minionego i wady obecnego. Ileż więcej można wyczytać nie ograniczając się tylko do elementów biograficznych. O ile więcej człowiek rozumie patrząc na autora, jak na człowieka nam podobnego, siedzącego w ciemnej kafejce i tęskniącego z tym, co minęło i już nie wróci.

Niektórym może się wydawać, że nie potrafię krytykować, gdyż jest to już kolejna recenzja prawie pochwalna. Jednak są rzeczy, które nie podobały mi się wcale, choćby zawiłe wiersze, zupełnie zagubione w symbolach i półsłówkach, które zupełnie zniechęcały czytelnika, szczególnie tego nieobytego. Przecież młody człowiek nie zna tylu symboli, nie interesuje się tym i nie chce się w to zagłębiać. Wracając do mojej opinii, uważam się za optymistkę, więc, po co miałabym wyszukiwać cienie skoro chcę widzieć blaski, po co szukać ukrytych wzorów skoro wszystko jest wyraźne. 

Klaudia Sudoł

środa, 13 lutego 2013

Co o Jacku Dehnelu wiedzieć należy...

Jacek Dehnel. Poeta. Tłumacz. Prozaik. Malarz. Absolwent V LO im Stefana Żeromskiego w Gdańsku Oliwie oraz Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Autor książek poetyckich, powieści i opowiadań. Polski artysta. 

Urodził się w Gdańsku, 1 marca 1980 roku. Jego publikacje znaleźć można "Studium", "Toposie", "Tytule", "Kwartalniku Artystycznym", "Zeszytach Poetyckich", "Akcencie" oraz "Przeglądzie Powszechnym". Jacek Dehnel jest laureatem licznych nagród. Należą do nich między innymi Nagroda Kościelskich i Paszport Polityki. Autor "Żywotów równoległych" oraz „Balzakiana”. Przede wszystkim głośnej „Lali”. 

Spokojny, miły, uśmiechnięty, zabawny, błyskotliwy. Inteligentny. Utalentowany. Młody (?) 
  



 Alena Loreth