niedziela, 31 marca 2013

Lech Janerka Śpij aniele mój/ Bez kolacji

Lech Janerka w książce, nie na płycie. Trochę dziwne, trochę inaczej. Na pewno kłopoty ze skupieniem na literach. Kilka prób, ale czytać się nie da. Mózg sam sobie odtwarza linię melodyczną. Wszystko przecież dobrze znane.


Wokoło dyskusja, czy tekściarz to już poeta? Czy da się wytworzyć jakąś znaczącą linię demarkacyjną między jednym a drugim? No, może linijka „Ja wiem że to jest zwykły syf paranoja wiem” poezji za bardzo nie przypomina. Dopiero, gdy się podłoży chropawy głos Janerki i magnetyczną muzykę brzmi to lepiej. Ale z kolei powiedzieć „Jadę do byle gdzie” już nie każdy poeta potrafi. Albo, że ma „rower w różowy jazz”. No i zabawy z brzmieniem: „Nie jestem z nikim/ Kocham uniki /Nie ma mnie”. Instrumentacja zgłoskowa też by się pewnie znalazła. Dla mnie najważniejszy jest ten, co tam mówi. Bohater liryczny. Niebanalny, inteligentny. Mówi trochę inaczej, ale jakoś się odnajduję w tych słowach. Umie się wkurzyć na świat, umie go ośmieszyć. Czasami się dystansuje. Ironiczny bywa.


To dla kogo ten tomik poetycki? Dla tych, co dobrze znają, bo się powzruszają. Pośpiewają. Dla tych, co nie znają, bo poznają teksty naszej wrocławskiej legendy. Dla zbieraczy tomików Biura Literackiego.

sobota, 30 marca 2013

Janerka w Pogotowiu

Ruszył nowy projekt Biura Literackiego zatytułowany: 33 Piosenki Na Papierze. W ramach tegoż projektu wydano autorski wybór Filipa Zawady tekstów napisanych przez znanego wrocławianina, założyciela zespołu Klaus Mitffoch - Lecha Janerkę, o podwójnym tytule: Śpij Aniele mój/Bez Kolacji.

Czy tekst piosenki może być poezją? Czy pieśniarz może być poetą? Lech Janerka- uznawany za lepszą wersję Stinga- za takiego siebie nie postrzega. Teksty do piosenek Klaus Mitffoch napisał po przekomarzankach z gitarzystą, gdy ten pokazał mu swoje propozycje tekstów i usłyszał od Janerki, że on napisałby lepsze. Taki był początek lirycznej strony jednego z najważniejszych albumów muzyki rockowej w Polsce.

Choć sam Janerka postrzega siebie, jako zasłużonego rockmana, Filip Zawada dostrzega w nim również pisarza. Choć sam Janerka nie jest, jak przyznaje, fanem swoich tekstów, na spotkanie z nim, które odbyło się 28 lutego, przybyło więcej osób, aniżeli na którekolwiek z wcześniejszych spotkań Pogotowia Literackiego z udziałem Jerzego Jarniewicza, Marty Podgórnik, Andrzeja Sosnowskiego, czy Piotra Śliwińskiego.

Przybyłem na spotkanie punktualnie o osiemnastej. Nie było już miejsc siedzących, a cała sala wypełniona była ludźmi w różnym wieku. Jako ostatni na salę weszli: Artur Burszta, Lech Janerka i Paweł Jarodzki, który przedstawił gościa honorowego, co spowodowało gromkie brawa, a następnie poinformował o nieobecności Filipa Zawady, który zaniemógł na skutek wysokiej gorączki. Pan Jarodzki zgodził się przejąć odpowiedzialność spoczywającą na gospodarzu i zaczął rozmawiać z Lechem Janerką o jego twórczości. Były frontman Klaus Mitffoch odpowiadał w sposób zdawkowy i niezwykle skromny, co zasłużyło na - ironiczną w moim mniemaniu - uwagę Pawła Jarodzkiego: Twoja skromność jest wzruszająca. W końcu niewielu ludzi dostaje medal od Prezydenta, a jeszcze mniej porównywanych jest do Stinga! Mimo to Janerka sprawiał wrażenie odrobinę nieobecnego, jak człowiek, który konsumuje konopie indyjskie przez wiele lat, aż dym zasłania mu oczy tworząc wokół głowy mgłę, przez którą przebijają się wyłącznie kontury rzeczywistości. Wtedy to kończą się detale. Nie ma więcej Piękna ukrytego w szczegółach, a każde napotykane zdarzenie zdaje się pozbawione głębi. Tak chyba stało się w przypadku Lecha Janerki. Mówi on: Znieczuliłem się na świat. Kiedyś proste rzeczy były inspiracją, piosenki tworzyłem w pięć minut. Teraz już tak nie jest. A do tego dodaje: Każdy dzień jest dla mnie wojną, tak postrzegam życie. Może to banał, ale tak to widzę i uciekam w dziwne plany. Jedną z enklaw jest małżeństwo, a drugą mieszkanie. Jak z niego wychodzę, to ogarnia mnie trauma. Czuję się jak na wojnie, to jest chore, ale tak to wygląda.
- Każdy człowiek to wróg? - zapytał Jarodzki.
- Upraszczając? Tak. 

Pieśniarz, Rockman, Pisarz, czy Starzec, Lech Janerka posiada tę wrażliwość, która cechuje Poetę. Wrażliwość ta jest zaś wartością wysoce nieużyteczną w codziennym, zwykłym życiu. Jednostki posiadające ową wrażliwość zyskują błogosławieństwo sięgania, gdzie wzrok nie sięga, lecz także trwożący wgląd w całe cierpienie. Sądzę, że to właśnie miał na myśli Janerka mówiąc, że każdy dzień jest dla niego wojną. Stan dwóch przeciwstawnych sił oddziałujących na człowieka, który pragnie jedynie prostego szczęścia dla siebie i nie może go zaznać, dopóki nie stłumi w sobie altruistycznego pragnienia przeciwstawiania się niewoli, zarówno umysłowej, jak również tej dosłownej. Pieśniarz? Rockman? Pisarz? Jakie to ma znaczenie?

Bram, nie ma, nie ma żadnych bram/Gdy jestem sam i w roślinny wpadam stan/Nie wykraczam, raczej trwam, raczej tylko trwam Ciekawy stan, nie ma dobrze, nie ma źle/Nie ma mowy, nie ma mnie i w końcu nie ma nic/ Kompletny brak bez wad (...)

Lech Janerka Absolutu

Maciej Michalski

niedziela, 24 marca 2013

Co o Marcinie Świetlickim wiedzieć należy…

Marcin Świetlicki jest obecny w kulturze jako poeta, prozaik (głównie autor powieści kryminalnych), a także wokalista zespołów Świetliki oraz Czarne Ciasteczka. Urodził się 24 grudnia 1961 w Lublinie. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem zaś, w latach 1984-1986, odbywał zasadniczą służbę wojskową w Słupsku. Od czasu jej ukończenia mieszka w Krakowie, często pojawiającym się w jego wierszach.

Poetycko zadebiutował w lubelskim czasopiśmie "Akcent". Już przed publikacją pierwszej książki uznawano go za ważnego reprezentanta tzw. pokolenia "bruLionu". Opinię tę potwierdziły "Zimne kraje", opublikowane w 1992 w słynnej fioletowej serii debiutów, wydanej przez fundację "bruLionu". O pozycji poety w tamtym czasie dobitnie świadczy fakt, że z okazji debiutanckiego, bądź co bądź, tomu na łamach "Dekady Literackiej" Marcin Ciupek pisał: "warto pokusić się o  p o d s u m o w a n i e  dotychczasowego dorobku krakowskiego poety".

Do 2004 roku autor "Zimnych krajów" pracował w charakterze korektora w redakcji "Tygodnika Powszechnego". Zdarzenia tego okresu stały się podstawą do napisania "Katechetów i frustratów", wydanej w roku 2001 pod pseudonimem "Marianna G. Świeduchowska", powieści napisanej wspólnie z Grzegorzem Dyduchem. Jest to powieść z kluczem, w której autentyczne postaci z krakowskiego życia literackiego zamaskowane są pod stosunkowo łatwymi do odczytania pseudonimami - i tak na przykład poeta Marcin Baran występuje jako Marian Owietz. Sam Świetlicki, pseudonimowany jako Światopełk Świecki, którego debiutancka książka nosiła tytuł "Zimne napoje", w następujący sposób ironizuje na temat własnej popularności: "Młody korektor degeneracją swoją przywracał wiarę w sens i tradycyjne wartości nieskończonym szeregom pielgrzymów wędrujących do korekty 'Kwartalnika'. Jego adres przekazywano sobie w nabożnym skupieniu. Powtarzali go na ucho chłopcy pod celą i utrudzone prząśniczki u rozstajnych dróg".

Taka autoironia charakteryzuje również późniejsze dzieła prozatorskie Świetlickiego. Już pod własnym nazwiskiem wydał on powieść kryminalną "Dwanaście" (2006). Zapoczątkowała ona trylogię. W roku 2007 ukazała się powieść "Trzynaście", a rok później - "Jedenaście". W roli detektywa występuje w tych powieściach Mistrz, będący autoparodią autora, czy raczej figury podmiotu lirycznego jego wierszy - bywalec krakowskich knajp, zgorzkniały ironista, alkoholik, o którym znający go z widzenia ludzie oraz dawni wielbiciele z lubością mówią, iż "posiwiał, utył i spuchł".

Fakt usytuowania tego alter ego w roli celebryty, choćby nawet byłego, stanowi zniekształcone odzwierciedlenie biografii samego autora. Przez pewien czas prowadził on program telewizyjny Pegaz, w duecie z Grzegorzem Dyduchem. Próbował także swoich sił w filmie, grając główną rolę w dramacie Wojciecha Smarzowskiego "Małżowina" (1998) oraz gościnnie pojawiając się w produkcji zatytułowanej "Anioł w Krakowie" (2002). Powody do sławy bohatera kryminałów Świetlickiego są jednak diametralnie inne - w powieści mowa o programie telewizyjnym, w którym, jeszcze w czasach Polski Ludowej, Mistrz występował jako chłopiec pomagający Milicji Obywatelskiej.

Świetlicki jest laureatem wielu nagród literackich. Wypada tu wyliczyć nagrodę im. Georga Trakla, nagrodę Kościelskich (1996), Grand Prix w konkursie czasopisma "bruLion", nagrodę im. ks. Jana Twardowskiego oraz Paszport Polityki - z zastrzeżeniem, że poeta odmówił przyjęcia tego ostatniego lauru. W listopadzie 2006 otrzymał on ponadto nagrodę Krakowska Książka Miesiąca za książkę "Muzyka środka", a w 2009 - Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii proza za kryminał "Jedenaście". Ponadto kilkakrotnie został nominowany do Nagrody Literackiej Nike (w roku 2002 za tomik "Czynny do odwołania", zaś w 2007 za "Muzykę środka").

Marcin Świetlicki oprócz bycia autorem poezji i prozy, jest także liderem zespołu rockowego. W 1992 roku (wspólnie z muzykami krakowskiego zespołu Trupa Wertera Utrata) założył grupę Świetliki. Jest autorem większości tekstów i występuje jako wokalista, posługując się przy tym charakterystyczną manierą chrypliwej melorecytacji; gitarzystą zespołu jest natomiast Grzegorz Dyduch, współautor "Katechetów i frustratów". Zespół wydał do tej pory pięć płyt długogrających oraz kilka minialbumów (m.in. "Perły"). Ostatnie wypowiedzi poety zdają się sugerować, iż nie zamierza on już występować ze Świetlikami. Na pewno nie oznacza to jednak końca obecności Świetlickiego na scenie. Przekonuje o tym fakt, iż chętnie współpracuje on z innymi artystami, zwłaszcza z muzykami alternatywnymi (m.in. Robertem Brylewskim, Cezarym Ostrowskim, i przedstawicielem muzyki yassowej Mikołajem Trzaską). Na płytach Świetlików udzielali się zaś między innymi Lech Janerka i Kasia Nosowska.

Świetliki odnotowały kilka znaczących osiągnięć. W roku 1996 ich płyta "Cacy Cacy Fleischmaschine" nominowana była do nagrody Fryderyka w kategoriach: muzyka alternatywna i piosenka poetycka. Sam wybór tych kategorii świadczy prawdopodobnie o trudnościach w klasyfikacji dorobku zespołu. Na stronie zespołu ich muzyka określona została jako "psychorock o profilu słowno-muzycznym".

Przyjmowanie roli wokalisty i "frontmena" zespołu muzycznego nie pozostało bez wpływu na twórczość autora "Zimnych krajów". W jego tekstach często pojawiają się bowiem powtórzenia i refreny ("Nie idź do pracy, / nie idź do pracy, / to szatan puszcza imeile, / to szatan daje dyplomy"). Z przyjęcia takiej stylistyki płynie dodatkowa korzyść: teksty Świetlickiego doskonale nadają się do cytowania. Bliskość językowi mówionemu sprawiła ponadto, że niektóre z jego fraz weszły z powrotem do mowy potocznej - by wspomnieć tylko linijkę "jestem w nastroju nieprzysiadalnym".

Jak widać, Marcin Świetlicki jest postacią o bogatym życiorysie i aktywnym, wszechstronnym podmiotem polskiej kultury, którego warto znać, jak i jego twórczość.

Zuza Chabielska

sobota, 23 marca 2013

Obrazkowe szaleństwo


Obrazkowe barbarzyństwo??

Barbarzyńcy. Kiedy słyszę to słowo, to oczyma wyobraźni widzę hordy barbarzyńców, przekraczające granicę Cesarstwa Rzymskiego i niosących zagładę ponad tysiącletniej kulturze antycznej i dających początek wiekom średnim.

Nie wolno jednak zapominać, że i przybywający barbarzyńcy wytworzyli pewną kulturę, którą przynieśli ze sobą i wymieszali częściowo z rzymską. Może tak należałoby spojrzeć na tomik „Powrót barbarzyńców i nie”. Komiksem przedstawione wiersze, które najeżdżają na owe utwory, przedstawiają je w innym znaczeniu, burzą ład i porządek zaprowadzony tam przez autora. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałem się z taką formą ukazania wiersza i trochę mnie ona zaskoczyła. Jestem zwolennikiem czytania książek i uważam, że telewizja zubaża naszą wyobraźnię. Natomiast interpretacja wiersza stanowi sama w sobie doskonałą przygodę, a komiks nasuwa już pewne wyobrażenia o tym jak postrzega wiersz grafik. I właśnie te obrazki mogą ukierunkować nasz sposób myślenia.

Oczywiście, nie zawsze tak jest, czasem zdarzy się, że ilustracja bywa trudniejsza do zinterpretowania niż wiersz i może właśnie obraz jest bardziej naturalnym sposobem analizowania świata, wszak myślimy obrazami, kiedy myślimy „kot”, to ukazuje nam się przed oczyma wyobraźni zwierzę z wąsami, ogonem i łapami, a nie słowo KOT.

Kiedy zacząłem czytać tomik, to bez oderwania, od razu pochłonąłem cały, a zazwyczaj gdy czytam wiersze, to może jeden, dwa naraz. Mózg mniej się nudzi, kiedy widzi kolory, czy ruch, ale czy połknięcie całego tomiku w jedną chwilę jest dobre?? Kiedy zgłębiam jakiś tomik, mogę robić to tygodniami i miesiącami, tutaj zaś w jeden dzień jest po wszystkim. Oczywiście potem można do niego wracać, ale droga przebyta wiele razy staje się z czasem nudna (nawet po zastanowieniu nie wymienię prawie żadnego sklepu na mojej drodze do szkoły, chociaż chodzę nią już kilka lat).

Jest na pewno jedna pożyteczna rzecz, która sprawia, że to mi się podoba. Aby zrozumieć jakiś problem, czy zdarzenie, trzeba znać pojęcia, wiedzieć, co oznacza, każde słowa, które się pojawi i właśnie takie komiksy oddają charakter pewnych rzeczy, których czytelnik nie może znać, jak np. w występującym w tomiku wierszu: „Nieodwracalne skutki rusyfikacji”. Ja jako jeszcze uczeń liceum nie mogę znać atmosfery czasów PRL-u, ale kolaż ze zdjęć szkolnych tworzących komiks sprawia, że łatwiej jest mi to jakoś zrozumieć.

Miałem napisać recenzję tego tomiku, a zamiast tego rozpisuje się nad tym czy lepiej czytać wiersze pisane komiksem czy nie i wciąż nie wyciągnąłem odpowiednich wniosków.

Mogę z całą pewnością stwierdzić, że jest to coś niesamowitego. I może „barbarzyństwo” uczynione tym wierszom wychodzi im na dobre?? Myślę, że jest to coś równorzędnego, przyjemne doświadczenie, które powinno się nawet powtarzać od czasu do czasu. Jednak nic nie zastąpi tradycyjnego bloku tekstu, do którego tak przywykliśmy od czasu wynalezienia pisma linearnego, wszak nie bez powodu wyparło ono pismo obrazkowe, które, mimo iż cięższe w użyciu, blokuje jednak po części wolną myśl człowieka, która nie lubi ograniczeń.

Dominik Kossak

czwartek, 21 marca 2013

„Wrzesień heroiczny”, czyli historia dla opornych

Niedawno zmarł mój dziadek. Był on gorącym patriotą i katolikiem. I zawsze aż do śmierci działał na rzecz ojczyzny. Gdy sprzątałem jego pokój znalazłem tomik wierszy, pt. „Wrzesień heroiczny”, który stanowi swoistą składankę wierszy wielu polskich pisarzy (ok. 150).

Opisuje on wrzesień 1939 roku oczami polskich poetów, którzy tworzyli wtedy lub w czasach późniejszych, lecz pamiętających tamten okres. Jest to o tyle niezwykłe, że można dowiedzieć się z tego dzieła jak żyli ludzie przed wojną, o przebiegu kampanii, o bitwach, o nalotach,. Można dzięki temu prześledzić sposoby walki, poznać osoby biorące udział w dramacie: dowódców, pisarzy. A co najważniejsze, czego nie ukażą, żadne podręczniki od historii, a co może ukazać tylko wiersz, emocje: strach, złość, odwagę, miłość i nienawiść. Wszystko to zamknięte w jednym tomiku, cały dramat kampanii wrześniowej, która zadecydowała o historii naszego narodu. Znalazłem tam też takie wiersze, których uczyliśmy się na pamięć w szkole podstawowej takie jak „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego co przywołało fale wspomnień oraz pozwoliło przysiąść się to tej książki jak do czegoś, co już jakby się zna i zatopić się w innych wierszach, zatracając się w studiowaniu historii jak nigdy przedtem mi się to nie zdarzyło.
Mogłaby być to historia dla opornych, nie nudzi, trzyma w napięciu i nie daje zapomnieć o naszej historii, dzięki której jesteśmy, jacy jesteśmy. Bo najważniejsze to nie zapomnieć w życiu, kim się jest. I być z tego dumnym.



 Dominik Kossak

środa, 20 marca 2013

Będzie coś szył.

Zbiory z różnych okresów twórczości autora, są o tyle ciekawe, o ile możliwe jest dostrzeżenie pewnej ewolucji stylu, a nawet samego twórcy. Jednak Marcin Sendecki, który przedstawił mi się w swojej poezji pozostaje ten sam, natomiast rzeczą zmienną w jego twórczości jest pomysł na wiersz. Piszę o autorskim wyborze zatytułowanym „Błam”. 

Zapytani o napisanie recenzji wszyscy odwracaliśmy oczy. Prawdopodobnie dlatego, że tomik do kieszonkowych nie należy. Wierszy jest dużo. „Poeta BruLionu” w tym przypadku, chyba nie tylko oznacza przynależność wydawniczą. Odczytywane, przypominały mi rodzaj zapisków Pana Marcina. W mojej głowie rysował się obraz poety, który otwiera swój dziennik, notuje wersy, układa je, a na końcu oddaje do druku. A wszystko to jest jak wielkie polowanie na zwierzynę bardzo szybką, a można by i powiedzieć, że ulotną – myśl. Jednak interpretacja tego, co pozostaje złowione może okazać się niełatwą sztuką. Wiele tekstów przestaje być oczywistymi i próba zrozumienia podmiotu staje się trudna, przynajmniej dla mnie. Odniosłem wrażenie, że do odczytywania tej twórczości potrzeba albo urodzić się w sześćdziesiątym siódmym, albo być znawcą poezji współczesnej. 

Jednak jako dzielny uczeń liceum, niepoddający się na tym etapie, brnąłem dalej w poszukiwaniu czegoś dla siebie. Skupiłem się na zabawie formą, która wszechobecna w tomiku, okazała się być moim najczęstszym kluczem do odczytywania dzieła. Podziwiałem jak sens wychodził znacznie poza treść, bo dostrzegałem go w doborze słów, rytmice wiersza, a czasem jego zapisie. Okazuje się, że na przykładzie arkusza „Książeczka do malowania” poezja może być uchwycona w obrazek, w „Parcelach” nie musi posiadać tytułu, a w „Farszu” mogą nim być sylaby. Niektóre wiersze mogą składać się z jednego wersu, a w innych wersy mogą składać się z jednego słowa. Natomiast te odpowiednio użyte, tak jak w „No Logo”, mogą nadać styl, na przykład Johnny'ego Casha, któremu poświęcony jest utwór. W innych znajdziemy wstawione fragmenty prozy, gry nawiasami, a czasem, dłuższy od reszty przypis do wersu Mickiewicza, który wydaje się nadawać więcej sensu niż sam wiersz. Dla Marcina Sendeckiego pomysły nie mają ograniczeń. 

Na końcu, po zamknięciu okładki, spróbowałem się odnieść do całości. Doszedłem do wniosku, że jedyne co mogę powiedzieć, to że jest intrygująca.. Nie wnosi nic, albo wszystko. Ten paradoks powstał po przyjrzeniu się zakładce, której grafika z „Pół” prezentuje połowę pierścieni podobnych do tych z czytanego dzieła. I jakiejkolwiek metafory można by doszukiwać się w tym momencie, a zapewne można, spuentuję to moim innym spostrzeżeniem, że czerwony, biały i czarny to zestawienie kolorów, które często występuje we współczesnej kulturze „minimalizmu”. 

Godne podziwu jest każde doświadczenie, które zostało przeprowadzone z wierszem, a zszyte wszystko razem, rzeczywiście stanowi błam z mnogich skór. Pozostaje pytanie, jakie futro może z tego uszyć czytelnik? 

Szymon Wojciechowski

Romans wszechczasów

Joanna Chmielewska, a właściwie Irena Kuhr, jest autorką powieści sensacyjnych, kryminalnych, komedii obyczajowych, a także książek dla dzieci i młodzieży. Jej najbardziej znanym dziełem jest ciągle kontynuowany cykl „Przygody Joanny”, który zaczyna się powieścią „Klin”. Z książek dla dzieci zaś bardzo popularna jest seria o Janeczce i Pawełku, zaczynająca się powieścią „Nawiedzony dom”. Książka, na której się skupię, należy do cyklu „Przygody Joanny” i nosi tytuł „Romans wszechczasów”. Została ona wydana w 1975 roku i po dzień dzisiejszy jest jedną z częściej czytanych pozycji tej autorki.

Książka, jak pozostałe z danego cyklu, skupia się na perypetiach młodej warszawianki, której życie nieustannie zaskakuje czytelników. W powieści „Romans wszechczasów” pani Joanna właśnie wróciła z wakacji w Danii (jej przygody z tamtego okresu można przeczytać w książce „Wszystko czerwone”) i przynajmniej pozornie wydaje się, że najbliższy czas spędzi na odpoczynku. Jednak takie spokojne życie, to nie u pani Joanny. Podczas zwykłego zimowego spaceru dochodzi do niezwykłego incydentu. Joanna zostaje przypadkowo pomylona z inną osobą. Gdy okazuje się, że różnic pomiędzy nią a pierwowzorem faktycznie nie ma zbyt wiele, Joanna zostaje poproszona o czasowe udawanie całkowicie obcej jej osoby. Choć przeciętny człowiek nigdy nie zgodziłby się na taki układ, Joanna ma tylko niewiele wątpliwości, które dodatkowo rozwiewają się już na początku i kobieta przyjmuje propozycję. Przez najbliższe 3 tygodnie zgada się wcielać w Basieńkę, która w tym czasie ma coś bardzo ważnego do załatwienia. Joanna zamieszkuje w obcym jej domu i nie spodziewa się niczego nadzwyczajnego. Rzeczywistość jednak ją zaskakuje.

Pełna humoru, tajemniczości i niezwykle zabawnych sytuacji powieść zachęca do przeczytania. Z każdą stroną czytelnik wgłębia się w zawiłą detektywistyczną fabułę. Przed nami widnieje zagadka, która okazuje się trudna nawet dla najbardziej spostrzegawczych czytelników. Joanna Chmielewska umiejętnie przeprowadza nas przez kolejne aspekty zagadki tak, jak widzi ją główna bohaterka. Myślę, że jest to idealna książka na długie popołudnie, gdy siedząc w fotelu czekamy na nadchodzącą wiosnę.

Agnieszka Łukaszun

Co robi bohater powieści Arthura Conana Doyle’a w oblężonym Breslau? Dlaczego „wszystko jest teatrem”? A diamenty są takie ważne?

„Ucieczka Festung z Breslau” jest genialnym kryminałem z historią w tle. A może powieścią historyczną ze śledztwem na drugim planie? Ten zdecyduje, kto przeczyta. Warto jednak wiedzieć, że bynajmniej nie jest to opis walk na froncie, opis zdobywania miasta czy poświęcenia jego mieszkańców, nie ma strzelanin, bo nad wszystko bohaterowie wolą pokojowe załatwianie spraw- trochę straszenia, trochę teatru i oficer Abwehry* nagle dowodzi oddziałem Armii Czerwonej i zdobywa mapę sztabową ataku na Breslau. Nie ma też pościgów, choć adrenaliny nie zabraknie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, szczególnie wrocławianin, bo przecież jest to książka napisana współcześnie, więc wszechwiedzący Holmes czasami doskonale opisuje teraźniejsze miasto czasami skłaniając nas ku refleksji „Co się stało z tymi, którzy mieszkali tu przed nami? Co było tu gdzie teraz jest wielka pusta przestrzeń?” Zdziwilibyśmy się jak inne było nasze miasto, kiedy jeszcze nie było nasze.

Jest to opowieść o dwóch ludziach, którzy chcą przetrwać i nie tylko, mają bardzo rozległe plany życia po wojnie. Ale czy to nie będzie zdrada, jeśli rzucą wszystko to, za co inni oddali życie? Nawet, jeśli to przeżyją a to jest dla nich najważniejsze. Szczególnie, że żaden nie jest jakoś specjalnie przywiązany do państwowej ideologii. Jest jeszcze piękna Niemka, zakochana w oficerze z wzajemnością. Czy w oblężonej twierdzy jest czas na miłość? Szczególnie, kiedy nad głowami bohaterów gromadzą się czarne chmury i każdy wywiad jest wrogiem, kiedy nawet własna organizacja już nie obroni przed oskarżeniami.

Tą książkę jak i całą twórczość Andrzeja Ziemiańskiego polecam każdemu, kto lubi przeczytać historię jednym tchem, bo wciąga i naprawdę trudno porzucić ją dla czegoś innego. Przegrywa z nią nawet Facebook!

*Abwehra, właściwie Abwehr, organ wywiadu i kontrwywiadu niemieckich sił zbrojnych, działający w latach 1921-1945.

Klaudia Sudoł

Wyznanie

Zapomnianym

Czy ty wiesz czytelniku

Jak ubogi byłem

Kiedy to pisałem?

Czy wyobrażasz sobie

Moje ręce zgrabiałe od zimna

Drżące.

Czy wiesz jak samotny

Jest człowiek

Pośród miliona słów?

Czy wiesz jak byłem

Odpychany, niechciany

We własnym narodzie?

Czy wiesz co czuje pierwszy

Kiedy nie widzi innych?

Czy wiesz czytelniku

Czym jest wiedza, której

Być może

Nie posiadasz.

Jeśli nie…

To skąd wiesz kim jesteś?

Klaudia Sudoł

Po spotkaniu z Karolem Maliszewskim.

Kawczyńska, bo…

bo jej styl pisania najbardziej przypadł mi do gustu. Wiersze tej poetki skłaniają do głębszego zastanowienia się nad nimi, a tak moim zdaniem powinna działać poezja. W wierszach Kawczyńskiej nic nie jest jasne i oczywiste, a sens ujawnia się dopiero po uważnym przeczytaniu. Często można też owe wiersze interpretować na wiele różnych sposobów, z których każdy będzie prawdziwy, o czym przekonaliśmy się na spotkaniu z Karolem Maliszewskim. Myślę, że do wierszy pani Kawczyńskiej można zawsze znaleźć nowy klucz, w przeciwieństwie do dzieł niektórych innych autorów.

Agnieszka Łukaszun 

Najbardziej do gustu przypadły mi wiersze Kafczyńskiej (dobrze napisałem nazwisko?).

Przesycone uczuciem, mające werwę, to coś co porywa do myślenia, rozważań. Jej wiersze, te starsze, jak i nowsze opierały się na tych samych i utartych schematach. Ale sposób prezentacji tego motywu w różnych sytuacjach było czymś wyjątkowym!

A poza tym ostatnie spotkanie z krytykiem literackim - panem Karolem Maliszewskim - było bardzo ujmujące. Przeprowadzone, rzeczywiście rzetelnie, interpretacje wierszy różnych autorów i możliwość spokojnego nakreślenia własnej wizji wiersza, jego intencji, przesłania było czymś naprawdę zaskakującym. Było to pierwsze spotkanie, które tak mocno mnie zainteresowało i wciągnęło - mimo małego udziału w dyskusji.

Damian Górski

Spotkanie

Karol Maliszewski to człowiek od deski do deski. Spotkanie z nim to sama przyjemność szczególnie, kiedy otacza cię ponura codzienność. Wiersze autorów mają swój wdzięk nie zgadniesz znaczenia choćbyś pękł. Interpretacje, imaginacje to dla nas nieobce są sytuacje.

Klaudia Sudoł

I jeszcze raz Kawczyńska…

Od początku projektu bardzo wiele nauczyłam się o poezji (jeżeli, rzecz jasna, rozumienie poezji można uznać za coś, czego można się nauczyć, a nie wystarczy tylko „czuć”). Nie przestaje mnie zadziwiać, ile sensów ma jedno zdanie, na ile sposobów da się rozumieć kilka linijek. Na poprzednich spotkaniach z poetami interpretowanie ich własnych utworów było nieco niezręczne – bo jak można wmawiać doświadczonemu artyście, że to, co miał na myśli pisząc, nie jest tym, co ja widzę w utworze? Dlatego też spotkanie z panem Maliszewskim, niezwykle otwartym i spostrzegawczym człowiekiem, było tym, czego właśnie potrzebowałam, by móc się pobawić wierszami. Przede wszystkim jestem pod ogromnym wrażeniem samego pana Maliszewskiego. Rzadko zdarza się, by ktoś z taką wiedzą i poważaniem w świecie literatury był zainteresowany zdaniem siedemnastolatków zgarniających tróje z polskiego. Lecz tym, za co chciałam najbardziej podziękować Karolowi Maliszewskiemu, jest przeforsowanie kandydatury Izabeli Kawczyńskiej do Odsieczy.

Muszę przyznać, że już pierwsze linijki jej „Załóż coś czerwonego, powiedział”, zupełnie mnie zauroczyły. Uwielbiam poezję pisaną przez kobiety, taką jak u Bargielskiej, a ta Kawczyńskiej jest bardzo podobna, chociaż może bardziej skomplikowana i dramatyczna. I właśnie ten dramatyzm, spokojne, lecz bardzo wyraziste odczuwanie bólu, ukazanie delikatności płci pięknej, ale równocześnie podkreślenie wewnętrznej siły, a przede wszystkim przedstawienie zależności kobiety od mężczyzny jako przyjemnego więzienia, złotej klatki, z której wyrwanie się skutkuje słodko-gorzką mieszanką wolności i samotności, wszystko to sprawia, że interpretacja jej utworów sprawiała mi niezwykłą radość i pochłonęła mnie w całości. Przez tę godzinę z jej tomikiem byłam kobietą zranioną, którą mężczyzna zawiódł, może porzucił, która tonie. Poruszenie problemów, które ma każda z nas, bo każda kocha, lub chce kochać, jest siłą poezji Kawczyńskiej.

Bardzo trudno zauważyć wszystkie metafory przy pierwszym spojrzeniu na jej utwory, trzeba się w nie wgłębić, przyjrzeć z każdej strony, czasami nawet się odsunąć i obejrzeć z dystansu, lecz to właśnie stanowi o ich geniuszu, ta skomplikowana, bardzo przemyślana budowa. Każda litera i przecinek może zmienić znaczenie całości i dlatego właśnie Kawczyńska jest dla mnie poetką fascynującą, a przy tym bardzo prawdziwą, zarówno w doborze tematów, jak i podejściu do nich. Pozostaje tylko czekać do Portu Literackiego, gdzie będę mogła na żywo zobaczyć kobietę, która dostarczyła mi tyle skrajnych emocji.

Anna Hnatkowska

Muzyka a jednak poezja!

Nie lubię pisać recenzji i nie zamierzam tego ukrywać. Ale jak można pominąć okazję do przeczytania tekstów piosenek, które się doskonale zna? Mojemu zadaniu towarzyszyły od początku radość i strach spowodowane tym samym pytaniem: czy można czytać muzykę? Okazuje się, że można.

Wielu z nas wracając do domu z pracy czy ze szkoły zakłada słuchawki na uszy i „puszcza” jakąś melodię. Ale czy jej słucha? Czy zawsze słyszymy to, o czym jest dana piosenka? Co autor miał na myśli, jakie emocje chce nam przekazać? Myślę, że często się nad tym nie zastanawiamy. Poniekąd dlatego, że nam się nie chce – słuchamy czegoś tylko po to aby umiliło nam czas, dodało choć trochę słońca do ponurego dnia. Czasami zdarza się też, że dana piosenka to tylko plątanina bezsensownych słów, stworzona tylko po to, aby była popularna, przyniosła zysk a brak jej jakichkolwiek walorów artystycznych. Jednak wśród milionów „odpadów z radiowego śmietnika” możemy znaleźć prawdziwe perły. Do takich okazów niewątpliwie należy twórczość Grabaża.

Gdy trzymałam już tomik w ręce (i wpatrywałam się w okładkę, a szczególnie tę tylnią część przedstawiającą Krzysztofa Grabowskiego zaciągającego się papierosem), w głowie tkwiły mi znane melodie zespołów Strachy na Lachy i Pidżamy Porno. Mój pierwszy wybór padł na wiersz (piosenkę?) „Mokotów”. Pamiętam, że gdy pierwszy raz ją usłyszałam na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Zabawna plątanina słów, metafory z kotami w roli głównej i opis Mokotowa. Jednak dziwne uczucie towarzyszyło mi czytaniu czegoś, co jednak ma już z góry ustalony rytm, pauzy i inne muzyczne ozdobniki. Było to jak śpiewanie ze śpiewnika w myślach. Skończyło się na ostatecznym założeniu słuchawek na uszy.

Teksty Grabaża nie opowiadają o cudownych krainach, o spełnionych lub nie marzeniach, czy o nieszczęśliwej miłości – czyli o motywach, które tak często pojawiają się w literaturze. Autor stara się opowiedzieć o swoich odczuciach wobec obecnej sytuacji w naszym kraju, o niezadowoleniu, o codziennym życiu. Zabiera nas w podróż po Warszawie „taksówką w poprzek czasu”. Zdarzają się słowa wulgarne jakże trafnie oddające rzeczywistość. Znajdziemy tu szczerość, prawdę i subiektywny opis losów zwykłych ludzi. Dla fanów czułości i miłości kilka wierszy wyrażającyc
h romantyczną stronę Grabaża.

Dla kogo ten tomik? Dla wszystkich. Dla nastolatków, dla ludzi w średnim wieku. Dla osób, które cenią szczerość i prawdę. Dla każdego, kto nie boi się ostrej krytyki i kto szuka prawdziwego obrazu rzeczywistości a nie różowych bajek. Dla kogoś, dla kogo liczą się uczucia.

Monika Pietraszewska

Armia słabnie, dowódca szuka odsieczy


W zeszły czwartek odbyło się ostatnie spotkanie w szkole, w ramach projektu „Szkoła z Poezją”. Tym razem różniło się ono znacznie. Nie musieliśmy przygotowywać pytań do autora, nie przyszedł też żaden przedstawiciel z Biura Literackiego. Tego dnia naszym jedynym gościem był krytyk literacki, poeta i prozaik Karol Maliszewski.

Nie opowiadał, jak to było w zwyczaju wcześniej, o swojej własnej twórczości, ale przeprowadził z nami warsztaty na temat współczesnej poezji. Opowiedział nam o akcji „Odsiecz”, mającej za zadanie włączać nowych autorów do obiegu literackiego. „Armia słabnie, dowódca szuka odsieczy”- tymi słowami wyjaśnił pochodzenie nazwy. Pierwsza taka akcja odbyła się w 2000 roku, jednak na niej się nie skończyło. Na naszym spotkaniu, gość mówił o trzech poetach wyłonionych podczas „Odsieczy 2013”: Izabeli Kawczyńskiej, Jakobe Mansztajnie i Przemysławie Owczarku. Rozpoczął od pierwszej poetki, nazywając ją „swoim typem”, posiadającym wewnętrzny, niezgłębiony świat. Do przeczytania i przedyskutowania dostaliśmy fragmenty jej tomiku „Luna, pies i solarna soldadecka”: „Matka”, „ Małe huragany” i „Ślady”. Wszystkie z tych wierszy w jakiś sposób mówią o relacjach damsko-męskich z punktu widzenia zranionej kobiety. Mnie najbardziej podobała się „Matka” traktująca o niezrozumieniu panującym na płaszczyźnie mama-córka, strachu przed krzywdą, buncie i godzeniu się. Utwory te wywołały wśród nas naprawdę burzliwą dyskusję na temat ich interpretacji.

Następnie gość opowiadał o drugim poecie o dziwnie brzmiących persolaliach: Jacobe Mansztajn oraz o jego tomie „Wiedeński high life”, a w szczególności wierszach „Narracja” i „Człowiek versus uniwersum”. Ta poezja to coś zupełnie innego niż głęboka i tajemnicza twórczość Izabeli Kawczyńskiej. Skojarzyła mi się ze zwykłym, szarym, zaniedbanym, lekko patologicznym podwórkiem, które dla niektórych stanowi codzienność. Wszyscy byliśmy zafascynowani głównym bohaterem wielu wierszy, niejakim Siwym.

Trzecim poetą prezentowanym przez Karola Maliszewskiego był Przemysław Owczarek. Jego „Cyklist” to zbiór prozy i wierszy o…rowerach. Jest to zbiór wszystkiego, co przychodzi do głowy rowerzyście podczas jego wycieczek, podczas jazdy i postojów. W efekcie jest to często, wydawałoby się, irracjonalne połączenie postaci, skojarzeń, wydarzeń i krajobrazów, które składają się w jedną całość. Sam pomysł stworzenia czegoś takiego wydał mi się niezwykły.

Uważam, że spotkanie to posiadało zupełnie inną atmosferę niż poprzednie i było jednym z lepszych. Nasz gość okazał się osobą potrafiącą ciekawie opowiadać i zachęcić nas do dyskusji i wypowiadania swojego zdania. Aż szkoda, że spotkanie to zakończyło cykl spotkań w naszej szkole.

Magdalena Białek

piątek, 8 marca 2013

Relacja z konferencji prasowej w Biurze Literackim

Na początku marca w Biurze Literackim odbyła się konferencja prasowa, na którą, jako przedstawicielki szkolnego koła literackiego, zostałyśmy zaproszone. Nie ukrywam, na spotkanie szłyśmy nieco zdenerwowane, z racji nagłej zmiany regulaminu konkursu i potraktowania przez organizatorów uczniów biorących udział w projekcie „Szkoła z Poezją”, naszym zdaniem, trochę niesprawiedliwie. Spodziewałyśmy się, że cała formuła spotkania będzie opierała się na przedstawieniu założeń związanych z promocją i niesieniem informacji na temat Europejskiego Portu Literackiego i wydarzeń z nim związanych. Owszem, początkowa część miała na celu przybliżenie nadchodzącego festiwalu, lecz niestety, o „Szkole z Poezją” niewiele zostało powiedziane.

Pan Artur Burszta wyświetlił prezentację (ciekawą, nie można zaprzeczyć), w której znalazły się zajawki nadchodzących festiwalowych wydarzeń (których podczas trzech dni trwania imprezy będzie niesamowicie wiele – z tej strony ukłon dla organizatorów), przedstawił najważniejszych gości, powiedział parę słów i... to by było na tyle. Głos został przekazany przedstawicielowi polskiego oddziału Goethe Instytutu, który skupił się na informacjach dotyczących samego instytutu, a także Herty Müller, niemieckiej noblistki, która będzie jednym z głównych gości podczas Europejskiego Portu Literackiego

Osobiście po spotkaniu czułam pewien niedosyt – chciałabym wynieść z niego więcej. Nie podobało mi się tak szybkie „załatwienie sprawy” Europejskiego Portu Literackiego, w pewnych kwestiach widać było niedociągnięcia. Jednak konferencja prasowa nie jest najważniejsza – pozostaje poczekać do kwietnia i zobaczyć, co tak naprawdę przygotowała Fundacja Europejskich Spotkań Pisarzy we współpracy z Biurem Literackim dla miłośników poezji i prozy.