niedziela, 21 października 2012

Nieważna recenzja tomiku poezji pani Marty Podgórnik

Pani Marta Podgórnik na spotkaniu Pogotowia Literackiego sama stwierdziła, że recenzje nie są dla niej ważne, więc na wstępie zaznaczam, że wobec tego czuję się w pewnym sensie usprawiedliwiona i z czystym sumieniem piszę to, co myślę.
Choć samo spotkanie poświęcone było tomowi Nic o mnie nie wiesz, do którego wiersze wybrał Roman Honet, to zarówno w trakcie samego spotkania, jak i po nim, to Rezydencja surykatek króluje na scenie pod jupiterem Podgórnik. Sama poetka przyznała, że Nic o mnie nie wiesz nie jest jej książką, zatem i ja sięgnęłam do Rezydencji…, z której to wiersze autorka chętniej przytaczała. W utworze Ostatni zdrowi ludzie czytamy:

„kultury zwanej wysoką przez wszystkich, którzy
tak na nią liczyli, że nie poszli do uczciwej pracy.”

Ten cytat potraktujmy jako punkt wyjścia do rzucającej się w oczy niekonsekwencji autorki, do nieścisłości, której ja w jej rozumowaniu nie jestem w stanie pojąć. Z jednej strony słyszymy, że to nie talent czy też inny dar jest konieczny do bycia poetą, cenionym, nagradzanym i  ważnym na scenie literackiej artystą. Jedynie ciężką pracą możemy do tego uczciwie dojść. Z drugiej ciężko było nie odnieść wrażenia, że poeci są przez swoją dobrą twórczość w jakiś sposób lepsi, wyżsi od ciemnej masy czytelników. Zrównanie aktu tworzenia z pracą jak każda inna, zdawałoby się potwierdzeniem wcześniej wygłoszonej racji, ale zaraz po nim usłyszeć można, że jednak nie każdy się do tego nadaje, bo niektórym powinniśmy być jednak wdzięczni, za to, że właśnie nie piszą. Dla mnie podszyte jest to wszystko hipokryzją, odnoszę wrażenie, że jest to jedynie próba kreowania wizerunku „królowej poezji”, z jednoczesną jej profanacją w oczach idealistycznie jeszcze nastawionego, młodego odbiorcy.
Właśnie, a propos profanacji, to zarówno w Rezydencji, jak i w rozmowie wiele razy przewija się temat wszelkich używek. Autorka kilkakrotnie wspominała o tworzeniu pod wpływem… wrażenia, zdarzenia, alkoholu. To także wpływa na odbiór jej prac. Jest to tez duży kontrast w porównaniu z tym, co reprezentują inni poeci. Może nie jest to zawsze radosne i pełne nadziei, ale na pewno nie aż tak depresyjnej jak u pani Podgórnik.
Po raz kolejny widzimy tu niekonsekwencję w wyrażaniu własnych poglądów – trzeba przeżyć, by móc opisać, ale jednak większość historii opisanych jest wyimaginowana, jest częścią dzieła alternatywnej biografii, która to sami tworzymy we wnętrzu własnej głowy.
Co ciekawe, to same utwory zawarte w tomie, mimo iż bardzo różnorodne pod względem formy, która jest, zaryzykuję stwierdzenie, niepowtarzalna w każdym wierszu, to tematy powtarzają się jak na zaciętej płycie. Można to jednak odczytywać dwojako, bo jeżeli ktoś szukał zbioru bardzo zróżnicowanego pod względem treści, to ma prawo się zawieść, lecz jednak jeśli zainteresowany był spójnym w tym aspekcie tomem, to trafił w przysłowiową dziesiątkę. A sama tematyka? Uważam, że jest to poetyckie ujęcie życia rockmana, tak po prostu. Sama postać Gwiazdora Rocka pojawia się w kilku utworach, a życie, które stereotypowo przypisywane jest właśnie takim twórcom kultury jest świetnie zobrazowane w nietypowej formie. Prawda jest jednak, że narkotyki, alkohol i niezobowiązujące spotkania w hotelowych pokojach powtarzają się jak w piosence rytm.
Tuż za tą tematyką kroczy typowy dla środowiska kultury dużo niższej język – „pełne jego rekwizytorium” jest faktycznie szeroko używane. Nie każdego to jednak razi, prawda? Skoro już i wcześniej tak odeszliśmy od konwencjonalnego postrzegania poezji jako wyznacznika kultury wysokiej, to czemu nie zejść jeszcze stopień niżej? Choć nie sądzę, żeby posługiwanie się do tego stopnia kontrowersyjnym językiem było ubliżaniem twórczości. Jeżeli autor sam go używa, to dlaczego mielibyśmy go za to szykanować? Przecież to twórca wie najlepiej, jakich słowa są adekwatne do treści, więc nie nam go pouczać.
 Tu jednak możemy łatwo wpaść w zaklęty krąg rozmyślań, bo kiedy to język poezji, jako części składowej literatury, uważanej w dodatku za jej szlachetną strukturę i tworzący tę tzw. ”kulturę wysoką”, podobny jest temu z rynsztoka, to do którego momentu możemy mówić właśnie o kulturze wysokiej? Gdzie leży jej granica i kiedy już należałoby ją tak przestać nazywać?
Zuzanna Chabielska

3 komentarze:

  1. Ciekawe spostrzeżenia, celne uwagi, bardzo wnikliwa opinia, gratuluję:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zupełnie się z Pani recenzją nie zgadzam. Nie dorosła Pani po prostu do tej książki albo przeczytała ją "po łebkach". Sprowadzanie fabuły do "poetyckiego ujęcia życia rockmana" jest kpiną.

    OdpowiedzUsuń