Dla jasności – nie znam się na poezji. Nie potrafię ocenić wartości wiersza przez genialne
użycie metafory, przerzutnię w odpowiednim miejscu czy przez powtórzenie nadające
rytm.
Zarówno pani Bargielska, jak i nasza polonistka, były zachwycone wierszem „To nie jest
żaden z tych słodkich arbuzów”. Podobno jest to niemal majstersztyk, ale ja tego nie widzę,
bo zwyczajnie nie patrzę na to tak profesjonalnie. Jako zupełny żółtodziób, który w tym
świecie sztuki, literatury i środków stylistycznych porusza się po omacku, potrafię tylko
powiedzieć, który wiersz jest fajny. Każdy nauczyciel polskiego, którego miałam okazję
poznać w ciągu jedenastu lat edukacji, zapewne teraz nieźle by na mnie nawrzeszczał,
bo „NIE PISZE SIĘ, ŻE COŚ JEST ‘FAJNE’”, ale tutaj żadne słowo nie jest bardziej
odpowiednie. Mogłabym zmyślać, że „pani Bargielska w swoich wierszach cudownie łączy
dziecinną naiwność z odwagą dojrzałej kobiety”, albo „personifikacja firmy Agfa w taki
sposób, że kojarzy się z mitologiczną boginią, jest wręcz mistrzowskim działaniem”, ale to
nie to, co czuję, czytając tomik Bach for my baby. Natomiast czuję, że jest
też o mnie, że dobrze go rozumiem, dlatego właśnie jest fajny.
Mam prawie osiemnaście lat, wchodzę w dorosłe życie, w dorosłe problemy i w (prawie)
dorosłe związki. I właśnie taki prawie dorosły związek i prawie dorosła miłość jest w
każdym wierszu. Jak powiedziała sama autorka, kobieta mówiąca w wierszu kocha płytko,
nie zna obiektu swoich uczuć, ale chce go mieć. Kocha nieco egoistycznie, niedojrzale, może
trochę zaborczo, jest nawet od niego uzależniona, chociaż stara się tego nie
pokazywać. „Toczę wojnę na wszystkich frontach”, ale nadal „odpisz mi jak najszybciej”.
Mimo trzydziestu wierszy o jednym mężczyźnie, nadal nic o nim nie wiadomo, bo jego cechy
nie są ważne dla tej kobiety. Skupia się całkowicie na swoich uczuciach do niego, żywi się
nimi, bo swojego kochanka zwyczajnie nie zna.
Takie właśnie są miłostki, które przeżywam i
widzę
naokoło. Dziewczyny kochają chłopaków, bo „on jest taki słodki”, a chłopcy kochają
dziewczyny, bo „patrz, jakie ma świetne nogi”. I, tak jak w wierszach Bargielskiej, udają
silnych i niezależnych, takich w stylu „Sam se napisz, mężu”. Takie właśnie „uczucia”
opisuje Bargielska i dlatego zarówno ja, jak i każdy, kto kiedyś był młody i zauroczony, może
się z tym identyfikować i dobrze zrozumieć. Ktoś wreszcie napisał nie o nieszczęśliwej
miłości, a o nieszczęśliwej prawie-miłości, której na świecie jest o wiele więcej i którą każdy
przeżył. Lecz żeby to wszystko nie było tak przygnębiające, Bargielska użyła patentu
amerykańskich reżyserów – stworzyła piękny happy-end, narodziny córki, a wraz z nią
narodziny prawdziwej miłości, takiego „zupełnie innego piękna, które jest jedyną nadzieją
tego świata”.
Anna Hnatkowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz