sobota, 8 grudnia 2012

Był grudniowy wieczór, za oknem prószył śnieg...

Był grudniowy wieczór, za oknem prószył śnieg. Andrzej Sosnowski zgasił czerwonego chesterfielda w popielniczce, dym unosił się gęsto w powietrzu. Przy akompaniamencie cichego westchnienia podniósł się z biurowego krzesła, pochwycił szklaneczkę ze złocistym napojem i przeszedł do sali obok, by niechętnie wziąć udział w spotkaniu Pogotowia Literackiego. 

 Projektor rzucał na tablicę fragment tekstu REM. Tytuł ten nie pochodzi od skróty rapid eye movement (symptomu fazy głębokiego snu), a są to trzy pierwsze głoski nazwiska wielkiego poety Artura Rimbaud. Francuski mistrz pióra, którego większość poezji powstała w wieku dojrzewania, czyli między szesnastym, a dwudziestym pierwszym rokiem życia, był bardzo barwną i nietuzinkową osobowością. Wydał znakomite dzieła poetyckie i gdy był u szczytu swojej sławy, emigrował do Afryki, by tam zająć się handlem ówcześnie jednymi z najcenniejszych towarów: kością słoniową i niewolnikami. Sosnowski usiadł na wyznaczonym dla niego miejscu, postawił szklankę na stoliku i uprzejmie przywitał się ze zgromadzonymi ludźmi. Pani koordynatorka projektu przedstawiła swojego gościa używając w tym celu liczebników, którymi biura, a wśród nich Biuro Literackie tak sprawnie operują, a następnie przeszła do wywiadu. Zapytała o szczegóły dotyczące najnowszego tomiku, który ma swoją premierę w styczniu 2013 roku, o wiersz projektowany na ścianie, a następnie poprosiła, by autor przeczytał ów wiersz. 

W ciszy rozlegał się tylko niski, wieloletni głos poety. Moja uwaga rozproszona była konsumpcją podarowanej mi pomarańczy o bardzo soczystym smaku. Nie docierał do mnie sens wypowiadanych słów, lecz bardzo wyraźnie słyszałem melodyjność docierających do mnie dźwięków. "Aden, Harar (Gey, Hārer, Harer), Tağ ūrrah, Szoa (Shewa, Shoa), Herer, Berbera, Goro, Oborra, Obok, Danakil, Harar, Degadallalah, Ballaoua, Arrouina, Doudouhassa, Dadap, Warambot, Zeila, Aden" Mam świadomość, że to już zupełnie nie ma sensu, a mimo to wywiera na mnie wpływ. Doświadczenie niemalże mistyczne, sakralne, jak rozpuszczanie się w dźwiękach mantry, albo szumie płynącej wody. Poezji się nie tłumaczy, poezje się kontempluje. 

Z takiego samego założenia, jak zrozumiałem, wychodził Andrzej Sosnowski. Po przeczytaniu wiersza, Pani koordynatorka projektu ruszyła z kolejnym zestawem pytań odnośnie zachwytu poezją Rimbauda. Nikt poza nią nie miał pytań, a sam autor zdawał się podchodzić z dużym dystansem do całej sytuacji. Do dyskusji włączył się jedynie inny poeta, Konrad Góra. Napomknął o swojej krótkiej fascynacji ostatnimi słowami Rimbauda. Gdy padło kolejne z rzędu pytanie, Andrzej Sosnowski jawnie zignorował Panią koordynator projektu i zapytał siedzącego nieopodal mnie mężczyznę: "Arturze. Palimy?". To bardzo rozbawiło dziewczyny siedzące w pierwszym rzędzie, a mężczyzna chyba poczuł się zakłopotany. Znali się, co wynikało ze zwrócenia się po imieniu, gdyż mężczyzną tym był Artur Burszta, szef \ Biura Literackiego. Nie odpowiadał jednoznacznie. Sosnowski pozostawał nieugięty i jakby trochę rozbawiony powtórzył pytanie: "To jak, Arturze? Palimy?" Niestety szef wydawnictwa uważał, że należy kontynuować spotkanie. Jakby szukając argumentu potwierdzającego absurdalność swojej sytuacji poeta zapytał rozentuzjazmowane dziewczyny, czy wiedzą, kim był Rimbaud. Nie wiedziały. 

Jak więc mógł tłumaczyć skomplikowany ultrawiersz wielkiego mistrza i kabalisty składający się z nazw miejsc, które były punktami podróży po Afryce, lub jego pożegnanie: jeden udział, jeden kieł, dwa udziały, jeden kieł, trzy udziały, jeden kieł, cztery udziały jeden kieł, pięć udziałów, dwa kły głupiutkim dzieciom dojrzewającego kapitalizmu? One cierpią biedę potrzeb. Gdyby było inaczej, nie byłoby projektu Szkoły z Poezją, prawda? 

W dalszej części spotkania podjął się rozważań dotyczących magii zdania z "Pieśni nad Pieśniami": "chodźmy na pola, zanocujmy w wioskach." Werset był inspiracją dla autora podczas pisania poematu "Tymczasem nocujemy gdzie indziej". Odniósł się w tym przypadku do Mickiewicza, który pisze: Śniła się zima, ja biegłem w szeregu. Zwrócił uwagę, jak w obydwu przypadkach druga część zdania czyni rzecz niezwykłą. Pierwsza - chodźmy na pola, albo śniła się zima - nic się nie dzieje, dopiero po dodaniu tej drugiej coś zaczyna się dziać, choć jak sam stwierdził, po drugiej części zdania w jego wierszu już nic się nie dzieje.

Pani koordynator projektu dając szanse skorzystania z obecności tak wspaniałego pisarza zapytała, czy ktoś jeszcze ma jakieś pytania. Wokół poety powstał swoisty mikrokosmos, składający się z Konrada Góry, Artura Burszty, Pani koordynator i innych "wtajemniczonych", więc nikt nie poczuwał się "zaproszony na imprezę". Podniosłem rękę i zapytałem poetę, jakie pali papierosy. Odpowiedział, że marlboro czerwone, albo ewentualnie chesterfieldy czerwone. Podziękowano autorowi za przyjemne spotkanie i podzielenie się inspiracjami, po czym mógł on spokojnie pójść zapalić. Człowiek w sidłach nałogu i ludzi z Biura Literackiego, w tragicznym położeniu, jak Mr. Jones w klatce, gdy ktoś podaje mu kość*, zupełnie nie na swoim miejscu, nie na swoich warunkach. 

* Ballad of a Thin Man - Bob Dylan 

 Maciej Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz