poniedziałek, 10 grudnia 2012

„Dusza nie ma sylwetki, więc nie rzuca cienia” - o tomiku Andrzeja Sosnowskiego (z duszą i cieniem).

„Sylwetki i cienie” to najnowszy tomik poetycki Andrzeja Sosnowskiego, chyba najwybitniejszego poety pokolenia. Poetyckie wiersze, poetycka proza. (Czasami proza Sosnowskiego jest bardziej poetycka od poezji wielu poetów). Wszystko wplecione w elementy kalendarza Majów, którzy zapowiedzieli, że za kilka dni nas nie będzie. Więc cień Majów przede wszystkim. Ale jest jeszcze Wielki Nieobecny – Artur Rimbaud. Wzywany do Zanzibaru (bo tam „podobno jest co robić”), wymieniający nazwy kolejnych miast, które odwiedził (Herrer, Berbera, Goro, Harar), karmiący się nieszczęściami (bo „niczego nie można studiować poza nieszczęściem”). „Uprowadzony przez inność i zesłany w obcość”.


Sylwetek, cieni i kontekstów jest więcej. Erudycja Andrzeja Sosnowskiego nie zna granic. Słowa, słowa, słowa, jak „napisy końcowe schodzących z ekranu”. A poza erudycją? Chociażby wyczulenie na warstwę dźwiękową słowa - opalanie się przy opalizujących oscylacjach. Wyrwanie go z potocznego kontekstu (ulga - „ach, nie prorodzinna”). I mnóstwo, mnóstwo niedopowiedzeń - „nikłe pogłoski niemych znikliwości”. Znikliwość – co to w ogóle za słowo? Fenomen językowy. Zamyka w sobie całe doświadczenie człowieka.


Andrzej Sosnowski jest poetą nieuchwytnego (znikliwego). Jest poetą nastroju. Czaruje czytelnika ulotnymi obrazami cichego wiatru w srebrnym zbożu, zwichrzonych kałuż pod kościołem. Oddaje szaleństwo świata. Zmusza do zatrzymania się. Zastanowienia.

To nie jest poezja dla wszystkich. Na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz